|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 21:31, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Ankara napisał: | Nadie napisał: | Yaaay, mój Santa idealnie trafił w mój gust, ikonki z Dianną są naprawdę przepiękne! I bardzo proszę, żeby się ujawnił, bo chciaaałabym wiedzieć! |
Ciesze się niezmiernie, że ikonki Ci się podobały Życzę też Wesołych Świąt. |
Dziękuję bardzo jeszcze raz za ikonki I również życzę Wesołych.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 21:34, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
A ja dostałam śliczne ikonki Faberry (jeden wylądował na moim avatarze), a mój gleekołaj się podpisał i wiem, że to Catalina. I od razu i ja się ujawnie, bo nasze kochane skrzatki dobrały nas tak, że robiłyśmy sobie prezenty nawzajem, także prezent Cataliny jest ode mnie i nie mogę się doczekać, aż wejdzie, bo boje się czy jej się spodoba. W każdym razie jestem zadowolona i chcę coś takiego za rok!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 21:44, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Kitty napisał: | aaaa mój prezent był CUDOWNY!...
Świetna miniaturka, naprawdę... był Sam, Quinn, Puck i Beth
Jestem bardzo mile zaskoczona tym prezentem To mój pierwszy dzisiaj, więc ma podwójne znaczenie. Była bym bardzo szczęśliwa jeśli mój Gleekołaj byłby tak dobry i się ujawnił
|
Ugh, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że Ci się to podoba Kamień z serca.
Ja wiem kto jest moim Gleekołajem, ale cudeńko jakie dostałam jest... ach! Ponad to czego mogłam się spodziewać
Niestety forum nie chce mi pozwolić go tu wrzucić ;(
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lizzy
Duet
Dołączył: 20 Lut 2011
Posty: 1111
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 24 razy Ostrzeżeń: 0/8
Płeć: Solistka
|
Wysłany: Sob 21:49, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Ja również pochwalę się moim prezentem
Cytat: | Tytuł: Merry Christmas Darling.
Autor: mikołaj
Główny bohater: Sam Evans, Quinn Fabray
Rating:K
Quinn siedziała przy stole w kuchni, pilnując, aby żadna z potraw się nie przypaliła. Za kilka godzin blondynka miała wyjechać na lotnisko po starszą siostrę. To właśnie z nią i jej narzeczonym miała spędzić tegoroczne święta. Bilety na wcześniejsze loty były dużo wcześniej rezerwowane, więc para mogła wyruszyć dopiero w Wigilię. To nie sprawiało kłopotu, ponieważ w Limie mieli być o szesnastej.
Dziewczyna wpatrywała się w okno, przypominając sobie dawne czasy, gdy w liceum, razem z przyjaciółmi z Glee ubierali choinkę i śpiewali świąteczne piosenki. To było dawno, a po zakończeniu szkoły wszyscy się rozjechali. Ona też, ponieważ na stałe mieszkała w Cleveland. Rachel i Finn mieszkali gdzieś w Nowym Jorku, tak samo jak Kurt i Blaine oraz Tina z Mike'm. Santana i Brittany wybrały Los Angeles, a Mercedes miała właśnie tournee po Europie. Z innymi członkami New Directions nie miała kontaktu, więc nie wiedziała gdzie się podziewają. Quinn na te święta przyjechała do rodzinnego miasta, aby zaopiekować się domem matki, która wyjechała na cały grudzień do swojej starszej siostry.
Z zamyślenia wyrwał ją telefon.
- Quinn, skarbie tak mi przykro, nasz samolot nie może wylecieć z lotniska. Wszystko jest zaśnieżone i dzisiaj niestety nie dolecimy.
- Co? Jak to? - zapytała zaskoczona.
- Czy ty naprawdę nie oglądasz telewizji, ani nie słuchasz radia? W naszym regionie są wielkie śnieżyce, samoloty nie mogą latać, widoczność jest ograniczona.
- A co ze mną? Zostanę sama na święta?
- Postaramy się przylecieć najszybciej jak to będzie możliwe. Na razie nie jestem zadowolona perspektywą spędzenia Wigilii na lotnisku. Muszę już kończyć. Trzymaj się, mała. - rzuciła siostra na pożegnanie i się rozłączyła.
W całym domu pachniało świątecznymi potrawami.Quinn zasmucona poczłapała do salonu, w którym stała wielka, żywa sosna przystrojona dużymi czerwonymi i złotymi bombkami. Na jej czubku lśniła złota gwiazda. Blondynka spojrzała na choinkę, po czym ciężko usiadła na sofie i włączyła telewizor. Akurat mówiono o śnieżycach, które nawiedzały środkowe USA. "A więc tak będą wyglądały moje tegoroczne święta" - pomyślała.
Po godzinie oczekiwania na telefon od siostry, Quinn postanowiła wybrać na spacer, po starej, dobrej Limie. Właśnie zakładała buty, gdy do drzwi zadzwonił dzwonek. Dziewczyna poszła otworzyć drzwi.
- Dzień dobry. Nie ma pani przypadkiem odrobiny mąki? Mieszkamy w domu obok, a wszystkie sklepy są już niestety pozamykane - wyjaśnił swoje odwiedziny wysoki blondyn o dużych ustach. Quinn przyglądała mu się badawczo. Była pewna, że skądś zna tę twarz.
- Sam! - wykrzyknęła radośnie, kiedy przypomniała sobie dobrego przyjaciela. Co ty tu robisz?
- Quinn? To naprawdę ty? Strasznie za tobą tęskniłem. - powiedział z radością w głosie mężczyzna, po czym przytulił się do drobniutkiej blondynki.
- Wejdziesz na herbatę? A co do tej mąki, zaraz sprawdzę, czy coś mi nie zostało.
- Mogę wejść na piętnaście minut. Z resztą przecież pewnie masz mnóstwo do roboty.
- Właściwie to nie. Wejdź, zaraz wszystko ci wyjaśnię.
Siedzieli w kuchni, popijając imbirową herbatę. Quinn wyjaśniła Samowi dlaczego jest sama.
- Tak mi przykro, że zostałaś sama na święta. A może chciałabyś spędzić je u mnie? Rodzice na pewno nie będą mieli nic przeciwko.
- No nie wiem. Nie chciałabym zakłócać wam rodzinnej atmosfery.
- Nie wygaduj głupot - roześmiał się Sam. - Tak bardzo pomogłaś mnie i mojej rodzinie, kiedy chodziliśmy do liceum. Teraz mamy szansę, żeby chociaż minimalnie się odwdzięczyć.
- No dobrze, skoro tak nalegasz. Powspominamy stare dobre czasy. Będzie miło.
- W takim razie, weź tą mąkę i chodźmy.
- Poczekaj, nie mogę przyjść do was z pustymi rękami. Nie mam dla was prezentów, może wezmę chociaż coś na stół wigilijny?
- Weź cokolwiek, wszystko będzie przepyszne, jestem tego pewien.
Quinn patrzyła na Sama przez cały czas odkąd wyszli z domu jej matki. Kiedy go zobaczyła, poczuła coś dziwnego. Znała to uczucie, ale nie pamiętała skąd. Nie miała zbyt dużo czasu do zastanowienia, bo chwilę później znalazła się za progiem państwa Evansów. Sam właśnie wyjaśniał swoim rodzicom, dlaczego przyprowadził ze sobą tę znajomą blondynkę. Rodzina przyjaciela bardzo życzliwie potraktowała Quinn i już pięć minut później została wciągnięta w nakrywanie do stołu.
Sam pomagał jej w tym opowiadając, gdzie podziewał się przez te osiem lat. Quinn także mówiła o swoich studiach, o tym jak znalazła pracę. Potem usiedli na sofie i rozmawiali o tym jak cudownie było w Glee.
***
Rodzina Evansów dołożyła wszelkich starań, aby te święta były piękne i rodzinne. Matka Sama opowiadała o każdej potrawie z osobna. Wszystkie miały jakieś znaczenie symboliczne, i były przygotowywane według starych, rodzinnych przepisów. Quinn była zachwycona tym jedzeniem, ponieważ było przepyszne. Każde danie, miało zupełnie inny smak, niż to samo przygotowywane w jej rodzinie. Atmosferę tych prawdziwie rodzinnych świąt podsycały opowieści o różnych członkach rodziny. Większość była wspominana z uśmiechami na ustach. Quinn słuchała wszystkich z zainteresowaniem. Była zachwycona tegorocznymi świętami.
Po kolacji nadszedł czas na kolędowanie. Sam przyniósł swoją gitarę. Za chwilę salon wypełnił się świątecznymi melodiami w wykonaniu Quinn i jej przyjaciela. Rodzice i rodzeństwo słuchali tego duetu jak zaczarowani, ponieważ jak zwykle głosy tej pary idealnie ze sobą brzmiały.
***
W końcu nadszedł czas rozdania prezentów. Evansowie bawili się w najlepsze. Quinn stała przy oknie, patrząc się w niebo. Białe, puszyste płatki śniegu wirowały, powoli opadając na ziemie. Świat na zewnątrz wyglądał, jakby zatrzymał się w miejscu. Blondynka uroniła jedną łzę, a później kolejne kapały na jej bluzkę. Nie zauważyła od kiedy Sam stoi obok niej.
- Coś się stało? - zapytał zaniepokojony.
- Nie, wszystko w porządku. Przypomniałam sobie, że w te święta nie spotkam się z Beth. Shelby wzięła ją w tym roku do Nowego Jorku. Zostały zaproszone tam przez Rachel i Finna. Prezent dostanie ode mnie dopiero w styczniu.
- Nie przejmuj się. - Sam próbował pocieszyć Quinn, objął ją i ku jego zdziwieniu, blondynka wtuliła się w niego.
- Wiesz, chciałem ci coś powiedzieć. Od liceum cię szukałem. Nie przypuszczałem, że jesteś tak blisko.
- A ja właśnie w tej chwili coś zrozumiałam. Kochałam cię od liceum.- szepnęła Quinn i pocałowała Sama.
- Wesołych Świąt. - szepnął Sam zaskoczony. |
Dziękuję bardzo mojemu Gleekołajowi (chętnie bym mu podziękowała "osobiście" jeżeli się ujawni) za bardzo ciepłą miniaturkę, która wywołała ogromny uśmiech na mojej twarzy
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lizzy dnia Sob 21:50, 24 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 22:08, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
A to mój prezent:
Cytat: | Tytuł: I'm curious for you
Ship: Pezberry (Santana Lopez&Rachel Berry).
Ostatnio coraz częściej zdawała sobie sprawę, że jej życie przypomina jedną wielką karuzelę nieszczęść. Stała w holu New York Academy of Dramatic Arts i wpatrywała się w plakat informujący o castingu do musicalu, który wystawiała uczelnia. Ostatnia taka okazja zdarzyła się 3 lata temu, gdy była na 2 roku studiów i wtedy jeszcze nie mogła uczestniczyć w przesłuchaniach. Musiała zdobyć główną rolę w „Wicked”. Zawsze o tym marzyła. Ponadto uzyskałaby dzięki temu przepustkę do największych produkcji Broadwayu. Na premiery musicali wystawianych przez akademię przychodzili ważni pracownicy teatrów, dlatego Rachel wiedziała, że to jej jedyna szansa. Pomimo iż próbowała już swoich sił na castingach do najsłynniejszych scen świata, jedyne co jej oferowano to ewentualna rola w chórkach. Berry wszystkie propozycje akceptowała, w końcu lepsze to niż nic. Jej życie osobiste nie było równie udane. Rozstała się z Finnem. Nigdy nie przypuszczała, że ich związek tak się skończy. On chciał żyć spokojnie, założyć rodzinę, dla niej priorytetem była kariera. Ich relacja wypaliła się. Hudson wrócił do Limy, aby pomagać ojcu Kurta i jednocześnie kontynuować studia na tamtejszym uniwersytecie. Zdecydowała się na wolny związek, bez zobowiązań. Oczywiście idealnym kandydatem do tego był Puck. Quinn ciągle powtarzała, że to się nie uda, że nie pasują do siebie i że kiedyś przekona się o tym. Rachel jednak nie słuchała przyjaciółki (tak, wciąż miały bardzo bliską więź odkąd nawiązały ją w 4 klasie liceum) i udawała, że jest z Noah szczęśliwa.
Wyszła z castingu bardzo zadowolona. Śpiewała „Defying gravity” każdego wieczoru wraz z „Don’t rain on my parade”. Nie mogła wykonać tego lepiej. Czysto, perfekcyjna intonacja, wprost idealnie.
-Brzmisz jak słowik, który nie może wyciągnąć swojego dzióbka przytrzaśniętego przez drzwiczki klatki, w której jest zamknięty. Ponadto zdecydowanie brakuje Ci charyzmy. Ale nie było aż tak źle.- usłyszała głos za swoimi plecami. Odwróciła się.
-Przepraszam?- zapytała ze zdziwieniem.
-Ja tylko chciałam być miła i powiedzieć, co myślę.- odpowiedziała latynoska patrząc na nią z politowaniem.
-A Ty to kto?
-Santana Lopez. Jestem na wydziale tanecznym, na 4 roku.- dziewczyna uniosła brwi.
-Miło poznać.- Rachel pospiesznie wyszła z sali nie zwracając na nią uwagi.
Nadszedł ten dzień. Dzień wyników. Tłum zebrał się pod tablicą ogłoszeń i co chwilę było słychać okrzyki radości bądź jęki zawodu. Berry czekała aż wszyscy będą znali swoją rolę w musicalu, a następnie podeszła do listy. Zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu i spojrzała na tablicę. Odnalazła swoje nazwisko. „Rachel Berry- chór, Elphaba (2 obsada)”. O mało nie zemdlała z rozpaczy. 2 obsada? To oznaczało, że nie wystąpi na premierze. Wszystko się skończyło. Jej marzenia legły w gruzach. Usiadła na schodach wejściowych do budynku NYADY i pomimo tego, że było bardzo zimno nie potrafiła wstać. To tutaj zostawiła swoje marzenia. Nagle ktoś usiadł obok niej.
-Mówiłam.- Santana Lopez patrzyła na nią wymownym wzrokiem.
-Jeżeli przyszłaś tutaj, aby mi dopiec to przykro mi, ale nie mam nastroju, aby wysłuchiwać twoich opinii.- odpowiedziała Rachel poirytowanym głosem.
Latynoska nie odpowiedziała.
-Przykro mi, że nie udało ci się zdobyć tej roli.- odezwała się w końcu.
Berry spojrzała na nią zdziwiona. Cały wieczór przesiedziały razem rozmawiając na różne tematy. Rachel przekonała się, że w gruncie rzeczy Santana nie jest taką podłą osobą jak ją oceniła przy ich pierwszym spotkaniu…
Całowała się z Puckiem na łóżku w jego apartamencie. Jednak, gdy chłopak zaczął rozpinać guziki jej bluzki, oderwała się od niego.
-Noah, nie mogę…-wyszeptała.
-Dlaczego?- Puckerman był wyraźnie zawiedziony.
-To nie jest dobry czas... Nie dostałam roli w premierowej obsadzie, rozumiesz?- wstała i spojrzała na niego wymownym wzrokiem.
-Daj spokój, Rach. Na pewno będzie dobrze.
-Nie będzie dobrze, Noah! Nigdy nie wystąpię na Broadwayu! Całe życie będę śpiewać w chórkach! Nie mam nic! Po co tak bardzo starałam się żeby tu przyjechać skoro i tak nic z tego nie będzie?- Berry chodziła po pokoju wymachując rękami.- Może Finn miał rację, może powinnam po prostu wrócić do Limy…
Puck wstał i złapał ją za rękę.
-Będzie dobrze.-powtórzył.
-Nie! Pomyślałeś o przyszłości? Jak zamierzamy utrzymać nas, może kiedyś naszą rodzinę za pensję barmana i wypłatę dziewczyny, która śpiewa w chórkach?! To się nie uda.- puściła jego dłoń.
Chłopak beznadziejnie rzucił się na łóżko.
-Rany, Rachel zachowujesz się jak Q w najgorszym momencie swojej opóźnionej depresji poporodowej.
Spojrzała na niego zdenerwowanym wzrokiem.
-Wiesz co, może faktycznie Quinn miała rację co do ciebie.- odpowiedziała, zabrała swój płaszcz i wyszła z mieszkania.
Próby trwały tygodniami. Rachel dawała z siebie wszystko, wciąż miała nadzieję, że reżyser zmieni zdanie i to ją umieści w premierowej obsadzie. Tak się jednak nie działo. Wracała do mieszkania późno, pracowała całe noce doskonaląc swoje umiejętności wokalne i aktorskie. Czasami widywała się z Santaną na kawie czy obiedzie. Lopez była jedną z tancerek w spektaklu. Każdy dzień wydawał się być taki sam, Rachel zatraciła poczucie czasu, całe jej życie opierało się na ciężkiej pracy, ale dzięki temu mogła zapomnieć o codziennych problemach. Wszystko zmieniło się jednego wieczoru. Nie czuła się zbyt dobrze, więc zdecydowała się wrócić wcześniej do domu, ale najpierw chciała odwiedzić Pucka. Nie widziała go kilka dni i bardzo za nim tęskniła.
-Noah, niespodzianka!- krzyknęła wchodząc bez pukania do jego mieszkania.
Nikt nie odpowiedział. Kuchnia była pusta, przedpokój też. Udała się do jego sypialni i nagle usłyszała dziwne dźwięki. Otworzyła drzwi, a środku zobaczyła Pucka leżącego na jakiejś blondynce z wielkimi piersiami. Spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.
-Rachel?- zapytał.
Berry była wściekła.
-Ty okropny oszuście! Myślałam, że chociaż trochę mnie szanujesz i kiedy przychodzę pomimo nawału pracy żeby cię odwiedzić, bo za tobą tęsknię, to ty sypiasz sobie z pierwszą lepszą?!- krzyknęła udając się do wyjścia.
Noah zaczął się ubierać i pobiegł za nią.
-Rachel zrozum, ja mam swoje potrzeby, nie kochaliśmy się 3 tygodnie!- odpowiedział Puck.
Berry spoliczkowała go.
-Jak śmiesz?! To koniec, Noah. Koniec z nami!- powiedziała i trzasnęła drzwiami.
Nie miała zamiaru dłużej z nim dyskutować. Była załamana. Nie dość, że nie była spełniona zawodowo to jeszcze Puck się tak zachowywał. Powinna wrócić do Limy z Finnem, założyć rodzinę, pracować w McKinley i uczyć muzyki. Tam miała większe perspektywy niż tutaj. Weszła do pierwszego lepszego baru i poprosiła o kilka kieliszków wódki. Bardzo szybko je opróżniła. Paliło ją w gardle, ale czuła się lepiej. Kolejne dwa. Kręciło jej się w głowie. Czas zapomnieć o tym wszystkim. Musiała się skupić na sobie. Jeszcze nie wszystko stracone…Jeszcze jeden. Następny. Nagle ktoś usiadł obok niej.
-Rachel?!- Santana Lopez spojrzała na nią zdziwiona.
-Oooo cześć Santana, co tam?- zapytała pijana Berry.
-Rachel, co ty zrobiłaś? Jesteś pijana!
-Ja? Nieeee, Satan nie przesadzaj!- Berry ledwo mówiła- To wszystko jego wina! Bo woli jakąś pierwszą lepszą niż mnie! Rozumiesz? Pierwszą lepszą!
Santana pokręciła beznadziejnie głową i zabrała ją do siebie do domu.
-Jestem beznadziejna…-wymamrotała Rachel opadając na fotel w mieszkaniu koleżanki. Santana podała jej szklankę.
-Pij, pomoże na kaca.- powiedziała, gdy Berry spojrzała na nią dziwnym wzrokiem.
-Nie mam po co żyć!- mówiła pijackim głosem- Zostawiłam go! Zawsze wiedziałam, że Q ma rację, ale nie chciałam jej uwierzyć! Dlaczego ja jej nie posłuchałam…? I jeszcze ten cholerny musical! Jutro pójdę do reżysera i powiem, że zasługuje na coś więcej niż chórek, prawda? Tyle pracy przez lata nie może pójść na marne! Jestem Rachel Berry, ja zawsze dostaje to co chce!
-Masz rację, Rach. – powiedziała rozbawiona Santana.
Zapadło milczenie.
-Prawda jest taka, że nie mam nic…jestem do bani.- stwierdziła po jakimś czasie Rachel dopijając zawartość kubka.
-Ja też wiele straciłam…- przypomniała sobie o bolesnym rozstaniu z Brittany, która wybrała Artiego- Jednak musimy nauczyć się żyć dalej! Jesteś naprawdę utalentowana, piękna, masz przed sobą wielką przyszłość.- odpowiedziała spokojnie Lopez.
Rachel uśmiechnęła się i przytuliła się do niej.
-Dziękuję. – wyszeptała patrząc jej prosto w oczy. Wymieniały się tak spojrzeniami przez jakiś czas aż w końcu Santana pocałowała ją…
-Co sądzisz o tej?- zapytała Quinn wskazując jedną z sukienek wiszących na manekinie.
Kilka dni później Rachel zgodziła się pójść z przyjaciółką do sklepu z sukniami ślubnymi, bo Fabray w najbliższym czasie brała ślub i koniecznie chciała, aby Berry pomogła jej wybrać kreację na tą magiczną okazję.
-Q, czuje się tak okropnie, nie wiem co mnie podkusiło…-mówiła Rachel podążając za Quinn.
-Ta ma świetne koronki, nie uważasz?- zapytała blondynka podchodząc do kolejnej sukni.
-Quinn, przez całe popołudnie usiłuje ci powiedzieć, że przespałam się z dziewczyną, a ty udajesz jakbyś mnie nie słyszała!- powiedziała poirytowana Berry.
Fabray podeszła do kolejnej wystawy.
-Ja cię słucham Rachel i wcale mnie nie dziwi to, co zrobiłaś.- odpowiedziała- Ta jest chyba trochę za krótka…
-Nie dziwi cię?!
-Masz kryzys, Puck okazał się być gnojkiem, nie dostałaś roli w pierwszej obsadzie, wszystko się wali…potrzebujesz czegoś nowego. Poza tym jesteś artystką, a wy artyści macie swoje hmm…potrzeby. Może to jest właśnie to coś czego ci aktualnie brakuje?- powiedziała spokojnie przyjaciółka.
-Ale ja nie jestem le…-Rachel nie mogło przejść przez gardło to słowo.
-Statystyki wskazują, że w obecnych czasach ponad 70% kobiet jest bi, więc nie masz się czego obawiać.- stwierdziła Quinn i poprosiła sprzedawczynię o jedną z sukienek, aby mogła ją przymierzyć.
Berry zazdrościła jej optymizmu. W końcu Q miała dobrą pracę w firmie ekonomicznej, wspaniałego faceta, który nosił ją na rękach i do tego niedawno się oświadczył.
-I jak?- zapytała wychodząc z przebieralni.
-Niesamowicie.- odpowiedziała Rachel patrząc na przyjaciółkę, która wyglądała nieziemsko.- A właśnie…kiedy zamierzasz mu powiedzieć?
-Po ślubie. Nie zamierzam iść do ołtarza z brzuchem wielkości piłki. Gdybym mu powiedziała to kazałby nam poczekać.
-Sam by się ucieszył…poza tym już się oświadczył i to nie ze względu na dziecko, tak jak chciałaś.
-Chcę mu zrobić niespodziankę.
-Jesteś dziwna.
-Ty jeszcze bardziej. –odpowiedziała Quinn uśmiechając się.
Próby trwały dalej. Pozostały 3 tygodnie do premiery i wszyscy byli bardzo zniecierpliwieni. Rachel prawie w ogóle nie rozmawiała z Santaną, po tym, co się stało czuły się w swoim towarzystwie niekomfortowo. Lopez wydawała się być tym zawiedziona, ale starała się zrozumieć zachowanie Berry. W końcu było to dla niej coś nowego…
Rachel bardzo bała się ślubu Sama i Quinn. Jednak nie mogła zawieść przyjaciółki ponieważ była jej świadkiem. Jak ognia unikała Pucka, chociaż wszyscy mówili, że ciągle jej szukał. Zdziwiło ją to, że mogła normalnie porozmawiać z Finnem. Jakby oboje zapomnieli o tym, co wydarzyło się dwa lata temu. Poczuła, że łączy ich przyjaźń, co ją bardzo ucieszyło. Sama ceremonia była niezwykle wzruszająca. Quinn płakała wypowiadając słowa przysięgi, a Samowi trzęsły się ręce, gdy zakładał ukochanej obrączkę.
Na weselu panowała bardzo radosna atmosfera, zwłaszcza gdy nadszedł moment tradycyjnych przemówień. Świeżo upieczona pani Evans wstała.
-Chciałabym podziękować wszystkim za przybycie, jesteście wspaniali. Nawet nie wiecie jaką radość sprawia mi wasza obecność.- rozpoczęła uśmiechając się promiennie.- Ale do rzeczy. Sam, dziękuję ci za to, że jesteś. Dziękuję za to, że parę lat temu zaryzykowałeś i dałeś mi drugą szansę, chociaż dobrze wiem, że na nią nie zasługiwałam. Chcę ją wykorzystać jak najlepiej. Nauczyłeś mnie, że aby być naprawdę szczęśliwym trzeba czasami zaryzykować.- tutaj spojrzała wymownie na Rachel, która zarumieniła się.- Wiem, że nie będziemy szczęśliwi cały czas, ale liczę na to, że za kilkadziesiąt lat będziemy mogli powiedzieć sobie i naszemu dziecku, że nam się udało.- zwróciła swój wzrok na Evansa, który nie do końca wiedział, co się dzieje.- Sammy, jestem w ciąży.
Rozległy się oklaski, Sam wstał, żeby przytulić żonę, ale wcześniej z wrażenia potknął się o swoje krzesło. Mike, który był jego świadkiem powstrzymał go przed upadkiem i złapał talerz, który o mało nie rozbił się.
Rachel zaśmiała się. Też chciała być tak szczęśliwa…
Santana Lopez nie miała dobrego dnia. Był późny wieczór, a ona próbowała nauczyć się na test z historii tańca. Niezbyt jej to wychodziło. Ponadto była wycieńczona codziennymi treningami. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Otworzyła.
-Cześć.- Rachel przywitała się z nią.- Mogę wejść do środka?- zapytała.
-Jasne.
Zapadła chwile milczenia.
-Słuchaj, chciałam z tobą porozmawiać.- powiedziała Berry.- Przepraszam, że tak niewiele się do ciebie odzywałam, ale…
-Daj spokój Rachel, rozumiem, trochę nas poniosło. Zapomnijmy o tym i zostańmy po prostu dobrymi koleżankami.- Santana wzruszyła ramionami i odwróciła się. Tęskniła za jej obecnością, ale nie chciała się do tego przyznać. Berry chwyciła jej dłoń.
-Nie o to chodzi…-zaczęła- Wczoraj usłyszałam, że aby być szczęśliwym trzeba zaryzykować. Ja…chcę zaryzykować…- spuściła wzrok- Jeżeli ty też chcesz…- spojrzała jej prosto w oczy.
-Nie spodziewałam się tego.
-Ja też nie, ale czuję, że razem stworzymy ciekawy duet.- Rachel uśmiechnęła się.
-Oj, bardzo ciekawy...- Latynoska odwzajemniła uśmiech i przytuliła ją…
Następnego dnia Rachel weszła na próbę bardzo szczęśliwa. Czuła się usatysfakcjonowana decyzją, jaką podjęła. Odważyła się zaryzykować i to sprawiało to, że była bardzo pewna siebie. Właśnie miała ustawić się w miejscu, gdzie stał chór, gdy nagle zaczepił ją reżyser.
-Panno Berry, mamy problem.
Rachel była przerażona. Musi zaśpiewać, chociażby w chórze.
-O co chodzi?- zapytała.
-Joanna, która gra Elphabę zachorowała i nie może śpiewać, premiera w przyszłym tygodniu. Musi ją pani zastąpić.
-Ja?- Berry nie wierzyła, że to się działo naprawdę.
-Tak, nie mamy wyboru.
-Oczywiście, bardzo chętnie.
-Zapraszam więc na scenę.-mężczyzna oddalił się, a Rachel miała ochotę skakać ze szczęścia.
Pod koniec dnia podeszła do tablicy, na której wywieszona była obsada musicalu.
„Elphaba- Rachel Berry”.- przeczytała głośno.
Uśmiechnęła się, a Santana objęła ją w pasie. Była spełniona. |
Tak sie składa ze wiem kto jest moim Gleekołajem i bardzo jej za to dziękuje. :* Pamietasz co powiedziałam (uwielbiam ja straszyc hahaha)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lizzy
Duet
Dołączył: 20 Lut 2011
Posty: 1111
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 24 razy Ostrzeżeń: 0/8
Płeć: Solistka
|
Wysłany: Sob 22:13, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
sonya powiem tak: cieszy mnie to, że prezent się podobał Może nie był w klimacie świątecznym, ale mimo wszystko włożyłam w niego dużo serca
A ja chciałabym się jeszcze pochwalić dwoma ( w sumie trzema) prezentami:
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
I dziękuję LadyM za cudowny prezent w postaci kolejnego fabrevansowego ficka
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lizzy dnia Sob 22:18, 24 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 22:17, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
ja w ogóle się pochwalę jakie ikonki dostałam! bo jestem w nich zaaaakochana!
a te to już kocham ponad wszystko!
no a ta to już w ogóle mój faworyt! ja ich shippuje taaak bardzo!
DZIĘKUJE SAINT REBEL ZA TE PIĘKNE PRACE, DZIĘKUJĘ DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 22:25, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Yumi napisał: | Mój prezent jest również cudny. Może się mój Gleekołaj objawić? Bo nie jestem pewna. |
Wita cię twój Gleekołaj
Cieszę się, że ci się podoba. Bałam się, że nie wyszło.
Kiedy znajdę nieco więcej czasu, pochwalę się moim uroczym i idealnym prezentem
Mogę wiedzieć, kto robił mi prezent? Proooszę? ^^
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 22:29, 24 Gru 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 22:27, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
[quote="Gabrielle"] Yumi napisał: | Mój prezent jest również cudny. Może się mój Gleekołaj objawić? > |
Dzień dobry ty mój gleekołaju!
|
|
Powrót do góry |
|
|
tygrysek
Kwartet
Dołączył: 24 Cze 2010
Posty: 709
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/8
Płeć: Solistka
|
Wysłany: Sob 22:27, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Okej, dobra, wszystko mi się pomyliło xD Już wyjaśniam.
Mój prezent jest dla Gabrielle, fanfick, mam nadzieję, że się podobał
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez tygrysek dnia Sob 22:30, 24 Gru 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 22:28, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
tygrysek napisał: | Gabrielle napisał: | Mój prezent jest również cudny. Może się mój Gleekołaj objawić? > |
Ja! A może napiszesz coś od siebie, jakieś wrażenia, jak się ff podoba? |
Chwila, chwila? To kto w końcu jest tym moim Mikołajem?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 22:34, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Yumi, ja twoim Mikołajem jestem. A tygrysek moim
Jej, to było takie...słodkie, urocze, omójbożedziękuję
Bardzo mi się podoba. Dziękuję, dziękuję, dziękuję
Cytat: | „Biel”
Mokry śnieg pacnął prosto w puchową czapkę-uszankę i rozprysnął się na miliony przezroczystych kryształków, lądując na barkach, nosie i policzkach chudego chłopca. Chłopiec ten, o jasnej karnacji i zmanierowanych ruchach, przechadzał się właśnie po ośnieżonym trawniku przed własnym domem, gdy nastąpił ten brutalny i niekulturalny czyn. Chłopiec zakrztusił się zimnymi kroplami, zaś część śniegu upodobała sobie miejsce za kołnierzem, spływając wilgotną strużką po delikatnych włoskach na skórze pleców. Paskudne uczucie. Chłód sięgał już okolic środkowych kręgów, lecz raptem... Wrażenie zamrażarki na ciele ustało, ciepłe, krzepiące ramię objęło plecy Kurta, a mokry koniuszek nosa dotknął jego policzka.
- Cywilizowani ludzie nie wpychają innym śniegu za płaszcz – mruknął Kurt w stronę nosa.
- Cywilizowani ludzie nie wiedzą, co znaczy dobra zabawa. Mam właśnie zamiar wepchnąć cię w w tę, o widzisz tę wielką zaspę obok płotu? Za chwilę w niej wylądujesz – właściciel zimnego nosa, przystojny, lecz dość niski brunet podskakiwał i szykował się do śniegowej bitwy. Mróz zaróżowił mu policzki, a przed ustami regularnie pojawiał się i znikał szary dymek. Kurt nie złapał się na te sztuczki, zaś psi wzrok bruneta i mruganie piwnymi oczami skomentował wydęciem warg i poklepaniem kolegi po policzku.
- Blaine, czekaj, no, nie rób z siebie dzieciaka. Zniszczysz mi płaszcz, przeziębimy się, nawdychamy zimnego po-
- Kurt, nie bądź taki sztywny, proszę. Spójrz na siebie, nie potrafisz się bawić, wyluzować, śmiać się z siebie i ze świata. Brak ci dystansu. Powinieneś nałożyć jakieś różowe okulary czy coś... - zastanawiał się Blaine, lecz zamilkł pod wzrokiem przyjaciela, ciskającym śniegowe kule – Cóż, chodźmy do domu, bo się przeziębisz – dokończył i ruszył ścieżką w kierunku schodów. Nie zauważył już smutnego, mokrego błysku w oczach Kurta.
Gdyby jednak jakiś mieszkaniec Limy przechodził obok domku państwa Hummel i przypatrzyłby się dokładnie postaci chudego chłopca, dostrzegłby jak jego plecy pochylają się, a dłonie zagarniają niewielką kupkę śniegu, formując krystalicznie białą kulę. Gdyby przechodzień ten był dobrym obserwatorem, zobaczyłby też chochlikowaty uśmieszek na wargach chłopca i spojrzenia, jakie kieruje na odchodzącego mężczyznę w wełnianej czapce. Jednak grudniowe popołudnia nie sprzyjają spacerom i nikt nie był świadkiem śnieżnej bitwy pomiędzy Kurtem Hummelem a Blainem Andersonem. Zapadał zmierzch, biały puch lśnił w ostatnich promieniach słońca, a z nieba zaczęły spadać pierwsze nocne śnieżynki. Migotały w blasku ulicznych lamp. Błyszczały światełka zawieszone na balkonie. Srebrna poświata księżyca oświetlała okolicę, ogród i dwie uśmiechnięte, szczęśliwe twarze. Przynajmniej ten wieczór należał do nich. Wolny od smutków. I niepewności. Wysyłania podań na uczelnie. Prób do zawodów. Rzucania wściekłych spojrzeń i ostrzegawczych sygnałów w kierunku namolnych podrywaczy. Kłótni z kolegami. Już jutro, może za kilka dni, życie pobiegnie zwykłym, codziennym rytmem. Święta to tylko przerywnik, którego znakiem są ciepłe kaloryfery, zapach ciasta i śmiech Mikołaja. Nic wielkiego. Kurt westchnął i spojrzał na Blaine'a. Przyjaciela i chłopaka. Rok temu poprosił o miłość pod choinkę. O kogoś specjalnego. Marzenie się spełniło, lecz nigdy nie uwierzył losowy, który zesłał mu ten prezent. Podobno po upływie sześciu miesięcy hormony szczęścia zakochanego znikają z organizmu. Sielanka ulatnia się jak topniejąca śnieżynka. Kurt nie wiedział, czy i w jego związku nadejdzie taki moment. Czy będzie cierpieć i wspominać miniony rok, jak coś odległego, lecz pięknego. Jedno wiedział na pewno – miłości nie można okazywać tylko przy świątecznym stole czy podczas zabawy w śnieżki. To tak jak z rośliną – niepielęgnowana umiera. Czasem jednak miłość jest jak kanarek – kochana i trzymana na siłę, ulega wypaleniu.
Jednak jest coś, co nie pozwala miłości odejść. Przywiązanie. I oddanie. Które nigdy nie stopnieje jak grudniowy śnieg. |
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 22:37, 24 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 22:42, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
MalaCzarna napisał: | Kitty napisał: | aaaa mój prezent był CUDOWNY!...
Świetna miniaturka, naprawdę... był Sam, Quinn, Puck i Beth
Jestem bardzo mile zaskoczona tym prezentem To mój pierwszy dzisiaj, więc ma podwójne znaczenie. Była bym bardzo szczęśliwa jeśli mój Gleekołaj byłby tak dobry i się ujawnił
|
Ugh, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że Ci się to podoba Kamień z serca.
Ja wiem kto jest moim Gleekołajem, ale cudeńko jakie dostałam jest... ach! Ponad to czego mogłam się spodziewać
Niestety forum nie chce mi pozwolić go tu wrzucić ;( |
Ooo coś tak czułam, że tą miniaturke zrobił ktoś kto już coś wrzucał ze swoich prac na forum Dziękuje!...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 22:46, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Lizzy napisał: | (...)
Dziękuję bardzo mojemu Gleekołajowi (chętnie bym mu podziękowała "osobiście" jeżeli się ujawni) za bardzo ciepłą miniaturkę, która wywołała ogromny uśmiech na mojej twarzy |
To ja
I szczerze mówiąc, cieszę się, że tak to wyszło, bo to moja pierwszy fanfick ^^
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lizzy
Duet
Dołączył: 20 Lut 2011
Posty: 1111
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 24 razy Ostrzeżeń: 0/8
Płeć: Solistka
|
Wysłany: Sob 22:47, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
monik napisał: | Lizzy napisał: | (...)
Dziękuję bardzo mojemu Gleekołajowi (chętnie bym mu podziękowała "osobiście" jeżeli się ujawni) za bardzo ciepłą miniaturkę, która wywołała ogromny uśmiech na mojej twarzy |
To ja
I szczerze mówiąc, cieszę się, że tak to wyszło, bo to moja pierwszy fanfick ^^ |
Ojej, w takim razie bardzo, bardzo dziękuję i naprawdę wyszło świetnie jak na pierwszy fanfik Cały czas się uśmiechałam czytając to
Wesołych świąt
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lizzy dnia Sob 22:48, 24 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
LittleMonster
Przyjaciel
Dołączył: 01 Maj 2011
Posty: 784
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 2/8 Skąd: Warszawa Płeć: Solistka
|
Wysłany: Sob 22:48, 24 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
MalaCzarna napisał: |
Ja wiem kto jest moim Gleekołajem, ale cudeńko jakie dostałam jest... ach! Ponad to czego mogłam się spodziewać
Niestety forum nie chce mi pozwolić go tu wrzucić ;( |
Dobrze, że nie możesz tego tu wrzucić.. no i.. AHDIUAHDGIF MAŁEJ SIĘ SPODOBAŁOOO!
jeszcze raz apeluję do mojego Gleekołaja, żeby się pokazał, to będę mogła mu osobiście (well, kind of) podziękować za cudne, wspaniałe prezenty
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Catalina
Trio
Dołączył: 01 Maj 2011
Posty: 796
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 1/8
Płeć: Solistka
|
Wysłany: Nie 0:34, 25 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
magpie napisał: | A ja dostałam śliczne ikonki Faberry (jeden wylądował na moim avatarze), a mój gleekołaj się podpisał i wiem, że to Catalina. I od razu i ja się ujawnie, bo nasze kochane skrzatki dobrały nas tak, że robiłyśmy sobie prezenty nawzajem, także prezent Cataliny jest ode mnie i nie mogę się doczekać, aż wejdzie, bo boje się czy jej się spodoba. W każdym razie jestem zadowolona i chcę coś takiego za rok! |
Cieszę się, że Ci się pododobają ikonki Faberry. Od razu przepraszam, że nie był to filmik ale nie umiem robić filmów.
Ikonki od Ciebie są cudowne. Maxxie, Klaine i Blainchel -CUDO. Gleekołaj odwalił kawał świetnej roboty.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Nie 1:07, 25 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Catalina napisał: | Cieszę się, że Ci się pododobają ikonki Faberry. Od razu przepraszam, że nie był to filmik ale nie umiem robić filmów.
Ikonki od Ciebie są cudowne. Maxxie, Klaine i Blainchel -CUDO. Gleekołaj odwalił kawał świetnej roboty. |
Rozumiem. Ale ikonki też są barrdzo fajne. I nawet nie wiesz jak się cieszę, że ci się podoba, bo bałam się, że coś ci nie podpasuje.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Nie 10:19, 25 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Właśnie zapomniałam napisać, kto był moim świętym mikołajem ?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Invisible
Kwartet
Dołączył: 24 Kwi 2011
Posty: 492
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 44 razy Ostrzeżeń: 3/8
Płeć: Solistka
|
Wysłany: Nie 10:21, 25 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
LittleMonster napisał: | mój prezent jest taki awesome, aww
pochwalę się: [link widoczny dla zalogowanych]
om nom nom nom nom, Mikołaaaju, pokaż się |
MalaCzarna napisał: |
jeszcze raz apeluję do mojego Gleekołaja, żeby się pokazał, to będę mogła mu osobiście (well, kind of) podziękować za cudne, wspaniałe prezenty |
Hah...Tak wiec ja jestem twoim Gleekołajem i strasznie się ciesze, ze podobają Ci się prezenty
Ja dostałam cudownego, kochanego i wgl mega świątecznego fanficka z Rory'm w roli głównej
Cytat: |
All I want for Christmas is...
Ostatnią lekcją przed świąteczną przerwą musiała oczywiście być matematyka. Rory niespecjalnie przepadał za tym przedmiotem, a w McKinley nie szła mu ona szczególne za dobrze, może dlatego, że nauczycielka mówiła z dziwnym amerykańskim akcentem, a przy tym jej głos był bardzo usypiający i ciężko było wytrwać 45 minut bez przyśnięcia chociaż na moment. Do dzwonka pozostało jeszcze 15 minut i Rory czuł, że powieki same mu się zamykają. Właśnie w tym momencie leżący na ławce telefon zawibrował, dając znać o nowej wiadomości, robiąc przy tym strasznie dużo hałasu. Oczy wszystkich w klasie w jednym momencie zwróciły się na Irlandczyka, który uśmiechnął się przepraszająco do nauczycielki, po czym szybko otworzył wiadomość. Napisał Sam. "Stary, jest sytuacja kryzysowa. Jak skończysz, spotkajmy się przy boisku szkolnym."
* * *
Kiedy tylko zadzwonił dzwonek, Rory poderwał się z ławki i jako pierwszy wyszedł z sali. Przed wejściem na boisko czekał już na niego Sam i nie wiedzieć czemu Finn. Kiedy tylko go zobaczyli, ruszyli w jego kierunku, po czym stanęli, jeden po jego prawej a drugi po lewej stronie i tak otoczonego zaprowadzili na szkolny parking nic nie mówiąc. Dopiero, kiedy stanęli przed autem Finna odezwał się Sam.
- Mamy mały problem ze Świętami. Dzwoniła moja mama i powiedziała, że nie mogę przyjechać na Święta. My nie możemy przyjechać.
- Dlaczego? - spytał Rory.
- Mój brat przyniósł ze szkoły ospę i wszyscy w domu są chorzy. Mama powiedziała, że mamy nie przyjeżdżać, bo obaj się zarazimy i twoi rodzice jej tego nie wybaczą. - wyjaśnił blondyn.
- Właściwie, już miałem ospę, zaraził nią nas mój kuzyn Liam w Wielkanoc trzy lata temu. Cała rodzina musiała mieszkać zamknięta w naszym domu przez dwa tygodnie, było strasznie ciasno. Ale co ze sobą zrobimy? Brittany z rodziną wyjeżdżają i nie bardzo mam co ze sobą zrobić... - zmartwił się Rory.
- Zostaniecie u mnie - odpowiedział Finn. - Sam mieszka u mnie od kiedy go sprowadziliśmy z powrotem do Ohio, nie ma problemu żebyście obaj zostali na święta. Co ty na to?
- To zaszczyt, Finie Hudson - odpowiedział Rory z uśmiechem na twarzy.
* * *
Dom rodziny Hummel-Hudson ozdobiony świątecznymi lampkami wyglądał pięknie, zwłaszcza o zmroku. Patrząc na niego, Rory, Sam i Finn prawie zapomnieli o godzinach spędzonych na rozplątywaniu lampek, przybijaniu zgrabiałymi z zimna palcami gwoździ i słuchaniu uwag i wskazówek Kurta, który trzymając w rękach termos z gorącą czekoladą wypełniał funkcje, jak sam to określił "głównego koordynatora". Ale wieczorem, kiedy zrobiło się ciemno i wszyscy, oprócz Carole, która wciąż krzątała się w kuchni, wyszli podziwiać dom, byli z siebie naprawdę dumni.
- Dobra robota chłopcy - rzucił Burt, po czym udał się do domu, pomagać żonie w przygotowaniach, a raczej zająć się podjadaniem i zajmowanie miejsca w kuchni. Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi rozpętała się prawdziwa śnieżna wojna. Śnieżki latały wszędzie, nie raz uderzając w ściany domu i pobliskie drzewa, a krzyki Kurta i ostrzeżenia, że każdy kto spróbuje uderzyć go śnieżką w twarz zginie tragiczną śmiercią, słyszała chyba cała okolica. Ostatecznie nie było żadnego wygranego, po półgodzinie do domu wtoczyli się za to czterej zmoknięci i przemarznięci przegrani. Kiedy suszyli i ogrzewali się przed kominkiem, każdy z kubkiem gorącego kakao, przyniesionego przez Carole, która z miną pełną politowania, i cichym komentarzem "Jak dzieci" wycierała właśnie kałużę, którą pozostawili po sobie w przedpokoju, Rory spytał - Jakie właściwie macie plany na Święta? To znaczy, będą jacyś goście, prezenty, kolacja?
- Prezenty na pewno będą, spędziłem pół października i cały grudzień na szukaniu idealnych gwiazdkowych prezentów. - odpowiedział Kurt, wycierając włosy ręcznikiem.
- A gośćmi jesteście wy. - dodał Finn. - Zapraszanie dalekich kuzynów, których się widzi raz na rok, a zwłaszcza moich dalekich kuzynów to nic przyjemnego. A skoro Święta to czas radości, to nie chcemy tego psuć wizytą koszmarnych krewnych.
- Ja nawet nie mam specjalnie dużej rodziny. - powiedział Kurt. - Właściwie jest tylko siostra ojca, która mieszka w New Jersey, ale rzadko się widujemy....
Rory wytrzeszczył oczy. - U mnie zawsze jest mnóstwo ludzi. Są dziadkowie, ciotki, wujkowie, kuzyni i kuzynki... I oczywiście moi rodzice, bracia i siostra. Więcej jedzenia nią da się zjeść i prezenty, które nawet nie wiadomo czasem dla kogo są. Chyba nawet został nam jeden z poprzednich świąt, bo nikt nie wiedział dla kogo jest i nikt nie chciał go otwierać. Może w tym roku ktoś go dostanie...
- Tęsknisz za nimi? - Spytał Finn.
- Bardzo. Zwłaszcza teraz. Jutro wigilia, wszyscy pewnie się krzątają, są zajęci przygotowaniami, sprzątaniem, gotowaniem...
- Jestem pewien, że oni tęsknią za tobą tak samo jak ty za nimi. - Wtrącił Sam.
- Chyba tak. To znaczy, na pewno... Dostałem chyba ze sto sms'ów od całej rodziny, ale wiecie...
- To nie to samo. - dokończył Sam.
- Chciałbym po prostu móc zjeść z nimi wszystkimi wigilijną kolację... - dodał smutno Rory.
Finn z Kurtem spojrzeli na siebie, a potem na Rory'ego.
* * *
Rory i Sam zajmowali pokój gościnny na piętrze, zaraz obok pokojów Finna i Kurta. Ściany w domu nie były specjalnie cienkie, ale najwyraźniej nieodporne na wysokie częstotliwości, bo już koło godziny 10:00, Rory'ego obudził głośny śmiech Rachel, dobiegający zza ściany. Razem z Finnem, Kurtem i Blaine'm siedzieli na podłodze w pokoju Kurta i zawzięcie o czymś dyskutowali. Chociaż właściwie dyskutowali tylko Rachel z Kurtem i Blainem, Finn siedział, ze znudzeniem przeglądając znalezione na podłodze czasopismo brata. Kiedy głowa Rory'ego pojawiła się w drzwiach, wszyscy zamilkli, po czym Rachel wysłała Finna na dół, z poleceniem, żeby zabrał ze sobą Rory'ego. Na parterze przywitał ich zdenerwowany Burt - zaraz przed Świętami jeden z klientów potrzebował pilnej naprawy i błagał go o przyjazd do warsztatu. Z powodu braku innych zajęć, Finn i Rory zdecydowali mu się towarzyszyć. Planowali zabrać ze sobą również Sama, ale ten zniknął gdzieś w okolicach godziny ósmej i od tego czasu nikt go nie widział.
Po trzech godzinach, zgrzani, zmęczeni i cali w smarze wrócili do domu. W drzwiach powitała ich Carole, zawiadamiając Burta, że koniecznie muszą udać się do centrum handlowego, kupić kilka niezbędnych rzeczy, o których na śmierć zapomniała. Zrezygnowany Burt przetarł czoło, zdjął pobrudzoną kurtkę i udał się z powrotem do samochodu. Finn i Rory zostali w domu, w którym było dziwnie cicho i pusto. Nagle znikąd pojawiła się Rachel, zapraszając Rory'ego do salonu, gdzie czekali na niego Sam z Kurtem i Blainem. Na stole w salonie stało jedno nakrycie, kilka naczyń z różnymi potrawami i otwarty laptop. Rory, za poleceniem Rachel usiadł na jedynym miejscu przy stole, rozglądając się dookoła, niczego nie rozumiejąc. Sam włączył laptopa, po czym na jego ekranie pojawił się bogato zastawiony stół, wokół którego siedziało mnóstwo ludzi. Wszyscy wpatrywali się w Rory'ego z szerokimi uśmiechami. Przez chwilę chłopak nie był pewny tego, co widzi. Siedział przy stole, na przeciwko dziadka, z ciotką Patty po jednej stronie i kuzynem Neil'em po drugiej. Kilkanaście, a może i więcej, znajomych par oczu wpatrywało się przez chwilę w niego, po czym wszyscy zaczęli nakładać jedzenie. Właśnie jadł kolację wigilijną z rodziną, która znajdowała się na innym kontynencie.
- Cześć wszystkim - zdołał wydusić z siebie o chwili ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem.
- Witaj, Kochanie - odezwała się jego mama - bardzo za tobą wszyscy tęsknimy.
- Ja też! - dało się usłyszeć gdzieś z tyłu chłopięcy głos i dzwonienie dzwonka, po czym cały ekran zajęła twarz małego Seamusa.
Rory uśmiechnął się i popatrzył na przyjaciół, którzy stali ciągle w pokoju, obserwując go z pełnymi niepokoju minami.
- Dziękuję wam. To najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałem...
|
Cudowny prawda? Ta ostatnia scena z kolacją Rory'ego z całą rodziną na prawdęe mnie wzruszyła....
Gleekołaju Gleekołaju pokaż się!!Chciałabym Ci mocno podziękować bo prezent jest na prawdę wspaniały
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|